Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Ludzie listy piszą… część 1 z 2

Nie wiem jak u Państwa, ale u mnie zeszły tydzień upłynął pod znakiem tematu niebanalnego, a którego wagę każdy kto zajmuje się polityką (w szczególności parlamentarzyści) docenia w stu procentach. Mówię oczywiście o tworzeniu list wyborczych. Ostatnie dni zaowocowały szeregiem (nie tylko oficjalnych) informacji związanych z procesem jaki już odbywa się we wszystkich naszych formacjach politycznych jest to proces o tyle fascynujący co i zdecydowanie różny w swojej istocie w zależności, o której formacji mówimy.

Ludzie listy piszą… część 1 z 2
źródło: pixabay

Panujący w Polsce system determinuje, iż kluczowe znaczenie dla polityków ma fakt znalezienia się na liście wyborczej swojej formacji do Sejmu (Senat to trochę inna bajka i dziś nie będę się nią zajmował). Znalezienie się na tej liście to jedno, ale równie ważne jest zdobycie na niej jak najwyższej, albo charakterystycznej np. ostatniej pozycji. Charakter polskiego systemu wyborczego powoduje, że jest to szalenie istotne i wpływa na szanse dostania się do Sejmu. Obywatele, idąc do urn wyborczych, dostają listy wyborcze partii politycznych i dopiero w ramach tych list wybierają konkretnego człowieka, na którego chcą oddać głos. W zależności od liczby zdobytych przez partię w okręgu wyborczym głosów – całą listę. Oblicza się ile osób o najwyższej liczbie głosów z danej listy partii wejdzie do Sejmu. Partie zawczasu mniej więcej wiedzą jakie mają szanse wyborcze i ilu będą mieć posłów w danym okręgu wyborczym. Oczywiście jest to zakres od … do… „będziemy mieć od 2 do 4 posłów” w zależności jak potoczy się kampania wyborcza i jak bardzo aktywnie będą pracować kandydaci z danej listy w okręgu wyborczym. Są to oczywiście mandaty pewne i niepewne. I cała rozgrywka idzie o to, by dostać na liście miejsce tzw. biorące. Najczęściej pierwsze miejsca od góry listy. Dlaczego? Bo większość obywateli głosuje na partię i im jest wszystko jedno, kogo na liście wskażą. I to przez Nas moi Drodzy Wyborcy politycy nauczyli się, że pierwsze kilka miejsc na liście wyborczej to „gwarancja” mandatu. Szanse na to, że obywatel pamięta nazwisko polityka, lubi go i wskaże są po prostu mniejsze niż owczy pęd skreślenia kogokolwiek na liście. „Chodliwe” jest też ostatnie miejsce, bo ktoś kiedyś wymyślił, że będzie to dobre i łatwe do zapamiętania przez wyborców miejsce na liście i wystarczy ich przekonać, że niech „ostatni będą pierwszymi”, czyli na zasadzie przekory – na złość systemowi, który jest tak specjalnie skonstruowany, żeby nowym nie dawać szansy głosujcie na ostatnich na listach… kiedyś to zadziałało i do tej pory, w dalszym ciągu przynosi pewne efekty. I jest to wykorzystywane w boju pomiędzy partyjnymi kolegami i koleżankami z tej samej listy, bowiem jak już listy partyjne są ułożone to największym wrogiem jest kolega znajdujący się na tej samej liście. Dochodzi do tak ciężkich paradoksów, że zwalczają swoich partyjnych kolegów, nawet przy użyciu „haków”, jednocześnie często współpracując np. przy prowadzeniu kampanii wyborczej z „przeciwnikami” politycznymi z innych partii. Nie zastanawiało Państwa dlaczego często np. w wielu miejscach plakaty wiszą stadami z różnych partii politycznych? Obok posła np. PiS wisi plakat posła z PO, Konfederacji, SLD itd.? No cóż... jak już ekipa do wieszania plakatów zbierze kilku chętnych (koniecznie z różnych partii) to zawsze przecież wyjdzie taniej… Tak czy inaczej do prowadzenia kampanii trzeba mieć chęci i być ludycznym w rozumieniu umiejętności bratania się z ludem miast i wsi. Taki mamy obecnie standard wyborczy. Ważna jest zatem liczba uściśniętych dłoni, uśmiechów, poklepania po plecach. Stąd mamy masę np. pikników, spotkań z wyborcami itd. Specyfika tego procesu powoduje również, że do parlamentu trafiają politycy o pewnej "rozrywkowej" specyfice. Wielu wartościowych ekspercko ludzi nie chce startować w wyborach, bo nie lubi tego typu prowadzenia kampanii wyborczych, czy zwyczajnie ich charakter powoduje, że nie są w stanie jej w ten sposób prowadzić. Choć… nie zawsze tak było.

Do 2001 roku w polskim systemie wyborczym oprócz zwykłych list wyborczych funkcjonowało pojęcie listy krajowej, wprowadzonej jeszcze za komuny - w 1985 roku. Jak widać, listy wyborcze ewoluowały dość mocno na przestrzeni tych lat. Do roku 2001 roku, czyli do zmiany ordynacji wyborczej, formacje polityczne przygotowywały dwie listy. Pierwszą  (normalną, wyborczą), na której obywatele stawiali swoje krzyżyki i drugą, którą liderzy partyjni mogli utworzyć samodzielnie i wpisać dowolne nazwiska, które nie były poddawane weryfikacji wyborczej podczas głosowania. Liczba osób z danej partii, które zostawały posłami z listy krajowej była uzależniona od wyniku ogólnopolskiego tej partii. Po prostu w skali kraju była pewna liczba miejsc (np. 69) w parlamencie, które w ten sposób mogły zostać obsadzone. To nie był wymysł komunistów, lista krajowa funkcjonowała również w okresie międzywojennym. Dzięki niej liderzy partii politycznych nie musieli mieć na listach wyborczych samych eksponujących się „walczaków”, biegających i pozyskujących głosy, ale mogli dzięki liście krajowej obsadzić na przykład mało medialnego profesora, eksperta, fachowca jak i … skompromitowanego kolegę, który w normalnym trybie nigdy by się do parlamentu nie dostał.

W miarę upływu czasu i postępującej degradacji polskiego życia politycznego zamiast fachowców i ekspertów właśnie ci skompromitowani wchodzili dzięki temu mechanizmowi do parlamentu coraz częściej. Stąd powstał pomysł, żeby wyrzucić tę listę krajową jako źródło sejmowej patologii. Skończyło się to, generalnie rzecz biorąc, chyba zapaścią polskiej polityki dlatego, że wiele cennych osób, które wnosiły dużą wartość merytoryczną nie chciało brać udziału w tej walce politycznej, która coraz bardziej przypomina walkę w kisielu (mówię tu oczywiście o prowadzeniu kampanii wyborczej). Więc tacy ludzie przestali być posłami, choć stanowili bardzo ważny zasób ekspercki i intelektualny dla partii politycznych. Dziś zamiast eksperta od jakiegoś zagadnienia liczy się… PR-owiec (choć to też osobny, spory temat).

W związku z utratą przez liderów partyjnych narzędzia pod tytułem lista krajowa, zastanówmy się chwilę co dziś kieruje nimi, gdy tworzą listy wyborcze swoich formacji. Każdy zapewne myśli, że listy są tworzone tak, żeby zmaksymalizować sukces wyborczy. I tak … i nie. Wszystko zależy od sytuacji politycznej danej partii i pozycji jaką w partii ma lider i jakie uprawnienia nadaje mu statut. Tworzenie list wyborczych to jedno z najpotężniejszych narzędzi sprawowania władzy przez lidera. Od tego, czy polityk znajdzie się na listach, zależy jego być, albo nie być w polityce i liderzy to wiedzą i z tego korzystają. Dla liderów to bardzo trudny i skomplikowany proces. Z jednej strony muszą myśleć o zwycięstwie, z drugiej o zaspokojeniu swoich politycznych wiernych wasali, z trzeciej o pognębieniu wrogich sobie frakcji, z czwartej o takim wyszacowaniu, kto będzie w przyszłym parlamencie, żeby mu się partia i władza nie wymknęła z rąk, jeżeli do parlamentu wprowadzi zbyt wielu niechętnych sobie posłów lub żeby nie nastąpiła zdrada w trakcie kadencji. Z tych wszystkich opcji naczelną zasadą przy układaniu list jest to, by lider mógł zachować władzę w partii po wyborach i zapewniam Państwa, że nikt nie myśli o reprezentatywności składu parlamentu względem postaw obywateli, czy o jakości posłów, ich fachowości lub eksperckości. 

Ale zostawmy historię, zasady ogólne i przejdziemy do konkretów. Chodzi przecież o obecną kampanię wyborczą i o to co się dzieje w poszczególnych partiach… Osobiście dostrzegam w tych wyborach cztery podstawowe sposoby tworzenia tych list, ale o tym w drugiej części, którą opublikuję w środę… z uwagi na to, że po prostu nikt tak długiego kazania nie wysiedzi.

Zapraszam w środę, 2 sierpnia.

Data:
Kategoria: Polska
Tagi: #

Mariusz Gierej

Mariusz Gierej - https://www.mpolska24.pl/blog/mariuszgierej

Dziennikarz, publicysta ...
"Przemoc nie jest konieczna, by zniszczyć cywilizację. Każda cywilizacja ginie z powodu obojętności wobec unikalnych wartości jakie ją stworzyły." Nicolás Gómez Dávila.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.